Zwierzęta poza pokładem

Dziwny tytuł? W celu wprowadzenia, wyjaśniam dlaczego odstąpiłem od tytułu: Zwierzęta na pokładzie.

Obecnie świat zwierząt w naszym bezpośrednim otoczeniu zasadniczo sprowadza się do zwierząt domowych. Udomowionych i często ubranych w różne rodzaje uprzęży, chomąt, kagańców, smyczy, troków, kamizelek ocieplających, deszczochronnych itd. Sami na pokładach jachtów za sprawą podobnych akcesoriów upodabniamy się do naszych domowych czworonogów. Dlatego odstąpiłem od dwuznacznego tytułu (Zwierzęta na pokładzie). :-)

Drugim, dodatkowym powodem jest to, że opisuję sytuacje dziejące się z czworonogami już poza pokładem.

Pod koniec lipca w 2005 roku na Utklippan, duży i młody wilczur wpadł (lub wskoczył) do wody z nabrzeża w tej części portu, która jest wewnętrzną wyspą. Bywalcy na Utklippan wiedzą jaka to pułapka bez wyjścia dla psa – ludzie potrafią się wspiąć po drabinkach zlicowanych z pionową zabudową ścian nabrzeża. Slip umożliwiający wyjście czworonoga z wody był po przeciwnej i odległej stronie basenu. Planik portu wyjaśnia mój opis.

Widząc grozę sytuacji, bezradnego właściciela psa z bezużytecznym bosakiem w rękach, też będącego w tej wyspowej części portu, widząc jak wprawny w pływaniu pies błyskawicznie tracił siły i krztusił się wodą, gdy po podpłynięciu do wysokiego nabrzeża zorientował się o niemożliwości wyjścia z wody - wyszedłem z jachtu z zamiarem użycia jednej z dwóch wiosłówek, będących na wyposażeniu portu i służących do przemieszczania się na pozostałe dwie części Utklippan. Pech chciał, że obie odpłynęły w kierunku latarni morskiej. Żaden z jachtów w pobliżu nie miał pontonu. Wtedy przypomniałem sobie cechę (wadę w żegludze na fali baksztagowej) mojego Promyka. Wskazałem właścicielowi psa rufę mojego jachtu - bez pawęży, z samoodpływowym kokpitem. W mig zrozumiał moje intencje. Na szczęście pies, mimo potwornego stresu, gwałtownego tracenia sił, posłusznie ufał swojemu właścicielowi i dał się zwabić w pobliże Promyka. Po drodze mijając kilka jachtów z burtami o wysokości bocznej 1 metr + ileś tam cm. Psisko, gdy dojrzał otwarty kokpit Promyka i właściciela stojącego na jego skraju, zamienił się w śmigłego krótkodystansowca. Wspólnie łapiąc za sierść na karku, pomogliśmy wgramolić się psu do kokpitu. Skąd dwoma susami był na lądzie. :-)

Wyspowa część portu z cumującym Promykiem, kilka godzin przed opisywanym incydentem.
Po południu basen portowy był zapełniony jachtami. Na jednym z nich przypłynął opisywany pies – pływak.

Potem było dużo gorzej! Psisko przy każdej sposobności, …zalizywało mnie. Był czujnym obserwatorem na fordeku swojego jachtu i każde moje wyjście na pokład Promyka lub moje zejście z pokładu na nabrzeże, oznajmiał na cały port potężnym radosnym szczekaniem. :-) Musiałem też wypić flachę wina ze Szwedem - właścicielem psa. Niestety, zapomniałem jak się wabił. Pies :-( Nie właściciel! :- ). Podarowanego mi przez Fina dorsza, oprawiła i usmażyła po sąsiedzku Niemka - obeszło mnie mycie patelni! Talerz oddałem umyty! I dodatkowo podarowała mi butelkę oleju jadalnego – na zaś. W zamian za tą brudną robotę i patelnię, zrewanżowałem się zdjęciami, które zrobiłem jej jachtowi, gdy mnie wyprzedzali dzień wcześniej w trakcie żeglugi z Bornholmu na Utklippan. :-)

Na drugi dzień rano, o h 0500, gdy wypływałem w kierunku Christianso, kilka uśmiechniętych twarzy, w kilku zejściówkach, na kilku jachtach, i kilka par rąk machało mi na pożegnanie. Pies oczywiście SZCZEKAŁ i machał ogonem. A wszystko to za sprawą samoodpływowego kokpitu i jachtu bez pawęży. Oni tego nie mieli! :-)

W portach i na przystaniach zabudowa stałych nabrzeży oraz pływających pomostów uniemożliwia wyjście pływającemu psu z wody. W celu pomocy, żadne próby łapania za przednie łapy psa, nawet samemu leżąc na pływającym pomoście, nie będą skutecznym ratunkiem. Bo pies będzie je wyrywał lub wręcz gryzł ratujące ręce w celu oswobodzenia swoich łap, gdyż do pływania instynktownie potrzebuje ich używać.

Szczęśliwie zakończony incydent na Utklippan nie był jedynym, którego byłem świadkiem. Podobne incydenty widziałem później dwukrotnie, na przystani na Zalewie Koronowskim i na środku Jeziora Sławskiego. W którymś porcie rybackim, w północnej Norwegii, widziałem dryfujące zwłoki psa po niedawnej tragedii. Także w którymś porcie – marinie spotkałem tabliczkę upamiętniającą tragiczną kąpiel czworonoga. Tam woda jest dużo chłodniejsza.

Przezorność właścicieli ulubieńców, towarzyszących żeglarzom, powinna polegać nie na ubieraniu ich w kamizelki ratunkowe, a raczej w uprząż z odstającym uchwytem nad karkiem. I dotyczy to każdej rasy, również tych o wielkości kucyka. Przy dużej wysokości nabrzeża i przy dużej masie „pływaka”, uchwycenie bosakiem i przytrzymywanie przed utonięciem może trwać bardzo długo, do czasu sprowadzenia stosownej jednostki o niskiej burcie.

Ze zwierzętami nie pływałem i raczej też nie będę pływał. Czworonogi, z uwagi na ilość nóg, są mieszkańcami lądowymi – nie morskimi! A pływanie z jedynym lądowo-morskim czworonogiem, niedźwiedziem polarnym, na jednym kadłubie (lub na jednej krze), nie satysfakcjonowałoby mnie lub nie zdążyło by usatysfakcjonować! :-)

Wacek Sałaban, styczeń 2015.