Kiedyś rozumiana i traktowana jako cecha naturalna oraz konieczna do ewentualnego sukcesu wyprawy. Obecnie, w dobie GPS, telefonii satelitarnej, GSM oraz internetu, często lekceważona i zastępowana myśleniem „jakoś to będzie”. Tym bardziej, że posiadanie nowoczesnych, elektronicznych, półautomatycznych, automatycznych, urządzeń wzywania pomocy uspakaja. Większość z nich nie podnosi bezpieczeństwa biernego, one zwiększają szanse na ratunek, gdy podstawowe bezpieczeństwo zostanie utracone. Nadrzędnym jest jednak aktywne zapewnianie zwykłego bezpieczeństwa. Aby nie było potrzeby wzywania pomocy.
„Sztradowanie” na rafie w Anguish Bakken - Raftsundet.
„Z żeglarzy antarktycznych znany jest z książek starszemu pokoleniu niejaki dr Lewis, który w swoim czasie okrążył pod żaglami szósty kontynent. Nie zainstalował on na swojej łódce radia bowiem, jak pisze, nie wyobrażał sobie by ktoś miał narażać życie, zdrowie i sprzęt po to by go ratować, wtedy kiedy on wyruszył na morze dla przyjemności. Jestem wielkim zwolennikiem tego poglądu.” Tak napisał Jarosław Czyszek o dr Davidzie Henrym Lewisie.
Można rzec; inne, stare czasy, małe możliwości techniczne, może też ciut w tym stwierdzeniu ekstrawagancji ale przede wszystkim jest w tym konsekwentna LOGIKA.
David Lewis Nowozelandczyk, żeglarz, podróżnik, lekarz, znawca Polinezji. Za swoje zasługi na polu podróżniczym, akademickim, antropologicznym, żeglarskim został odznaczony orderem New Zealand Order of Merit. Autor książek: Córy wiatru, Dzieci trzech oceanów, „Ice Bird” Pierwsza samotna wyprawa żeglarska do Antarktyki. Na stalowym slupie "Ice Bird" opłynął nie zamieszkały kontynent w latach 1972/73.
Kilkadziesiąt, kilkanaście lat temu, brak powszechności posiadania stosownych środków płatniczych (zwanych środkami dewizowymi) i nie powszechna znajomość języków obcych, dodatkowo wymuszały samowystarczalność wyprawową. Oba te czynniki, za sprawą wymienialności złotego, bycia w układzie z Schengen oraz w czasach powszechnej znajomości języka angielskiego, znikły bezpowrotnie. Ale czy nie obniżyły poziomu przezorności w zakresie samowystarczalności?
Z kolei, w tych dawnych czasach, możliwości uzyskania bezinteresownego wsparcia od przypadkowo spotkanych załóg polskich statków była zdumiewająca, wręcz mityczna. Pamiętam takie spotkanie w Lizbonie (VII 1984) z powracającą do kraju załogą drobnicowca PLO MS Zakopane, z półrocznego kiblowania na redzie Luandy w oczekiwaniu na ładunek kawy (+ dodatkowy miesiąc kwarantanny na redzie Lizbony – efekt śmierci blindy w ładowni z kawą). Potrzeba kontaktu z innymi twarzami, w tym przypadku z żeglarzami, była przeogromna.
Obecnie w czasach masowych ilości wypraw, łatwo realizowanych połączeń lotniczych dla transportu osób i przesyłek, też za sprawą pośpiechu w transporcie morskim, ta naturalna możliwość spotkania, kontaktów i więzi miedzy ludźmi morza, ale o różnych motywacjach, zanikła.
Samowystarczalności przed wyprawą najlepiej i najintensywniej naucza się w trakcie żeglugi w ograniczonym składzie lub solo. Brak licznych dodatkowych rąk, ograniczony znacznie skład osobowy, wymagają od minimalnej załogi bardzo wysokiego poziomu samowystarczalności oraz bycia samodzielnym i uniwersalnym.
Edwin Eugene Buzz Aldrin, Drugi Człowiek na Księżycu (pierwszy wojskowy). Zdjęcie zrobił Neil Armstrong.
Po nich z ratunkiem nikt by nie przybył.
Wacek Sałaban, kwiecień 2015r.
PS: Przeczytałem ostatnio w internecie: „Niemcy podali dane statystyczne na temat stanu bezpieczeństwa w Chorwacji. W roku 2014 zginęło 36 żeglarzy, 215 jachtów zostało poważnie uszkodzonych w wypadku, 774 osób zostało uratowanych. Łódź ratowniczą wezwano 554 razy. W 2013 roku na wodach Chorwacji zginęło 15 żeglarzy, 102 jachty uległy poważnemu uszkodzeniu, odebrano 352 prośby o ratunek.” Nie weryfikowałem tych danych, gdyż nie dotyczą samowystarczalności wyprawowej. Natomiast „samowystarczalność” wczasowa mnie nie interesuje.
Czyli moja intuicyjna awersja do pływania po tych wodach, nie dotyczy jedynie kwestii UPAŁU. Pewnie dotyczy intuicyjnego odczuwania wysokiej śmiertelności na tych wodach.