Przezorność w żeglarstwie – ta nieoczywista

W tym wpisie głównie piję do przezorności dowodzącego. Ale nie chodzi mi o tę przezorność ogólnie znaną (ale mimo to bagatelizowaną), kojarzoną z dylematami w przypadku niepewnej pogody: czy wypływać w morze? Czy wchodzić do portu z przybojem, czy raczej zostać i przeczekać gwiździel w morzu? Nie chodzi też mi o tę przezorność charakteryzującą wypływanie w morze z pełnym zbiornikiem paliwa, wody, zapasową butlą z gazem, podładowanym akumulatorem, itd. Też nie o tę związaną z dbaniem o wysokość na wiatr, o zapas bezpiecznej wody po zawietrznej, o pływanie na fali ze stosowną prędkością manewrową. Nie o przezorność w manewrowaniu, kotwiczeniu, cumowaniu i stawaniu na boi itd. Nie o odpalanie silnika ze stosownym wyprzedzeniem przed manewrami wejścia lub wyjścia itd. Czy też nie o przezorność wyrażoną wymaganiem (lub oczekiwaniem) od załogi bycia w kamizelkach ratunkowych, pasach bezpieczeństwa, szelkach asekuracyjnych na sobie, podczas wachty, po wyjściu na pokład, w trudnych warunkach pogodowych itd.

Choć w tym temacie, lada moment nie będzie decydować przezorność dowodzącego, a obligatoryjny zapis ustawy/rozporządzenia, czy też regulamin przystani z zakazem wszelkiego pobytu bez stosownych pasów asekuracyjnych (chomąt) w odległości poniżej 5 metrów od wody oraz na wszelkich pomostach i urządzeniach portowych.

W kwestii pasów i kamizelek, bardziej mi chodzi o przezorne (nieoczywiste) rozciągnięcie lifeline na jachcie przed nastaniem warunków sztormowych, która znacznie poprawia sprawność załogi w szybkim przemieszczaniu się po pokładzie w trudnych warunkach. Bo sam wzrost bezpieczeństwa jest oczywisty. Ale jest niebezpieczną zawalidrogą, rolującą się pod stopami w warunkach umiarkowanych i łagodnych, podczas typowych manewrów portowych - grożąc twardymi upadkami na pokład. Tu przezornością nieoczywistą jest jej likwidacja na ten czas.

Chodzi mi o przezorność w drobiazgach, które czasami urastają do poważnych kłopotów.

Czy sklarować na portowo żagle płynąc na silniku, jeszcze przed wejściem do portu, ale już na płaskiej redzie? Czy przy planowanym wyjściu, przygotować żagle do szybkiego stawienia jeszcze przed odejściem od kei lub w awanporcie? - zamiast mordęgi załogi na fali, po wyjściu z portu na zafalowane przedporcie. Załogi, która jeszcze nie weszła w rytm morski lub z niego wypadła po dłuższym postoju przy lądzie.

Te rozterki raz i na zawsze rozwiązuje jedno pływanie solo (czasami kilka). Po tym doświadczeniu, przygotowanie 4-ch cum z gotowymi pętlami, z obu burt niezależnie od posiadania pewności cumowania konkretną burtą, stanie się normą. Jedno solo cumowanie z podejściem na żaglach i na prądzie, całkowicie uzasadni przyszłą przezorność w przygotowaniu cum z obu burt i wywaleniu odbijaczy przed obłem, na oble i za obłem obu burt. Też w sytuacjach manewrowania na zawsze „niezawodnym” silniku.

Chodzi mi o ten rodzaj przezorności, która mobilizuje do znacznej ostrożności i braku zaufania do wszelkich prowizorek w instalacjach elektrycznych, na kejach portów i przystani np. rybackich. Na stwierdzenie, że w marinach prowizorek nie ma i ich właściciele są na to uczuleni, odpowiem: też tam czasami bywam. Zresztą, tak zwane „zapyziałe” porciki i przystanie rybackie, są zdecydowanie bardziej „klimatyczne” od wszelkich marin. W nowo poznawanym porcie z reguły, idąc na poszukiwanie możliwości podłączenia się do 230V, zabieram z sobą próbnik, czasami suche rękawice, a każde wpinanie się ze swoim przewodem dokonuję z uwagą i ostrożnością.

Kolejnym przykładem przezorności, czasami nieoczywistej, jest informowanie osób „uwikłanych w kambuz” o nadchodzącym zafalowaniu, podczas żeglugi „jeziorowej”, o zmianie halsu lub kursu względem fali. Ten nawyk głęboko wrasta po kilku dobach żeglugi małym lub bardzo małym jachtem. Gdzie zmiana miejsca siedzenia w kokpicie, zmienia radykalnie pochylenie jachtu. Ta przezorność o ostrzeganiu ratuje niejedną kończynę, czy też podbrzusze przed bardzo poważnymi oparzeniami. Oparzenia są jednymi z najczęściej występujących wypadków w żeglarstwie. Wywaloną niespodziewanie zawartość można zawsze włożyć z powrotem do gara – ale pozostanie dodatkowe mycie kambuza. :-)

Inny rodzaj braku przezorności. Położony – nie postawiony maszt w trakcie (tylko) półgodzinnego postoju, na czas szybkich zakupów, np. w Mikołajkach między mostami. Cóż się może zdarzyć? Ano, może się nie udać manewr innemu dowodzącemu na innym manewrującym jachcie. Efekt: złamany maszt (ten nie postawiony), zepsuty rejs niefrasobliwego i nieprzezornego dowodzącego. Mało udany rejs kolejnej załogi - w opisywanym przypadku właściciela jachtu.

Okulary i okularnicy. Zadbawszy o początkującego żeglarza lub pasażera - wręczając im na powitanie przy zaokrętowaniu kawałek grubszego juzingu, można taką przezornością zapobiec wielu późniejszym małym „cierpieniom” lub narastającym większym problemom. Przy czym nie chodzi mi o opalające się damy z założonymi JEDYNIE okularami przeciwsłonecznymi. Te niech spadają! W takich sytuacjach lubię damom spojrzeć głęboko w OCZY! :-)

Osobistą, ostatnią sytuacją, w której nie wykazałem się stosowną przezornością nieoczywistą, było nie założenie zimowych rękawic (zostały w forpiku – w naszej „suszarni”), w sytuacji wyjścia zza osłony wysp, w tężejącym przeciwnym wietrze, w małej zadymce śnieżnej, przy -2°C (połowa października). Z zamiarem szybkiego (1/2h) przeskoku do kolejnego fiordu osłoniętego od fali atlantyckiej.

W efekcie nielicznej dwuosobowej obsady, przy konieczności piłowania na wiatr i docinania krótkimi halsami, oraz w wyniku początkowego zbagatelizowania przechłodzenia dłoni w przemoczonych, zwykłych rękawicach żeglarskich, moja naturalna odporność na niskie temperatury, w przypadku dłoni, „poszła w zapomnienie”. Opisywane przejście, poza osłoną, wydłużyło się do ponad godziny i zgrabiałe, bez czucia dłonie ale stosownie już bolące, jeszcze przez kilka godzin podczas żeglugi do Tromsø (z Arnøyhamn) już osłoniętymi fiordami, czyniły mnie załogantem mogącym jedynie sterować. Przy cumowaniu w Tromsø, mogłem jedynie przytrzymywać cumy – knagowanie moimi dłońmi było niemożliwe. W sytuacji kryzysowej dla dwuosobowego składu, przy mojej niedyspozycji, ta niefrasobliwość mogła być przyczyną poważniejszych kłopotów. Od tego braku przezorności i przemrożenia, minęły 4 lata i nadal moje dłonie (wyłącznie one) mają znikomą odporność nawet na mały mróz.

Czytelniku, mam umiar w swojej przezorności i mam jej granice. Jest tym np. noszenie kasków („przeciw bom-owych”), nakolanników i nałokietników na pokładzie w czasie żeglugi. Nie napiszę NIE. Nie napiszę też niczego szyderczego. A w przypadku takiej ochrony urażonego / kontuzjowanego wcześniej miejsca, uznam to za objaw właśnie tej nieoczywistej przezorności.

Oczywiście zapoczątkowanego tematu nie kończę. Będę wraz z kolejnymi przypomnieniami i skojarzeniami różnych sytuacji żeglarskich temat kontynuował.

Wacek Sałaban, styczeń 2015r.