O życiu na Risvær

Minął miesiąc pobytu na Risvaer. I zostało już TYLKO 5 miesięcy… Już mogę stwierdzić, że zimowanie na Lofotach jest jednym z najbardziej ekscytujących wrażeń z wyprawy do północnej Norwegii. Coś, co miało być tylko dodatkiem, staje się czymś najistotniejszym…  Jest tu wspaniale. Okolica zdumiewa i zatyka. Przyroda, natura, surowa pogoda, widoki, krajobrazy, zorza, pływy, zwierzęta, niesamowite światło krótkiego dnia, proste, zwykłe życie zdeterminowane uwarunkowaniami natury i pogody. Dla nas rewelacja. Coś o czym marzyliśmy i co mamy na co dzień, non-stop, a nie przelotnie – turystycznie.

Tu na Risvaer najważniejsza jest pogoda: wiatr, opad, temperatura, dalej stan pływu i krótkość dnia, które wszystko determinują. Dbanie o sprawność urządzeń pływających, palenie drewnem w piecu, połów ryb, odśnieżanie, gotowanie… to typowe codzienne zajęcia. Nie ma TV, nie ma samochodów, nie ma też asfaltu i dróg. Ale mamy Internet i to jest niebagatelnie istotne – głównie dla prognoz pogody i pływu, kibicowania Kubkowi i Gutkowi oraz dla komunikacji i wyszukiwania wszelakich potrzebnych informacji w Norwegii - jest WSZYSTKO.

Przez ten miesiąc dalej, poza sąsiednie nam wody, wyprawialiśmy się dwukrotnie – na zakupy, ze zwiedzaniem jakiegoś zakątka po drodze. Każdy taki wyjazd, to pobudka znacznie przed świtem, tak aby po śniadaniu, wielowarstwowym ubraniu się (żegluga po morzu w ujemnych temperaturach z prędkością 7-8w + wiatr = odmrożenia), zapakowaniu motorówki w torby, kanistry, zapasowy silnik, zapasowe części ubrania na wypadek przemoczenia, zapasowy akumulator, gps + Dell z FRI (motorówka nie posiada systemu nawigacyjnego, właściciel nie pływa po ciemku, gdyż latem nie ma nocy), lornetkę, aparat foto, specjalne mocne latarki – lampy halogenowe, mapy, słowniki, kanapki, termosy itd. Tu na północy taki wyjazd to mała wyprawa – trzeba być przygotowanym na każdą okoliczność.

Niestety, trzeba się też śpieszyć, nie tyle z uwagi na krótki dzień – nocne nawigowanie z naszym systemem nawigacji nie jest problemem, mimo bardzo trudnego i skomplikowanego akwenu, trzeba się śpieszyć z uwagi na zmienność pogody – by nie mieć na morzu poważnych kłopotów.  A o to, tą porą roku, jest łatwo. Przezorność, przewidywanie, roztropność, doświadczenie, umiejętność obserwacji i podejmowania decyzji, minimalizują prawdopodobieństwo tarapatów.

…o życiu w niskich ale przyjaznych temperaturach. * Z paleniem w piecyku drewnem rozbiórkowym lub dryfowym, bo chrustu na wyspie nie ma.

…o życiu toczącym się w rytm pływów – niska/wysoka woda, na przemian, co ~6h 20mi. I z zegarkami przydatnymi jedynie do określania tych momentów pływu. Wiszący zegarek jest na FRI - dom nie ma żadnego, a mój „ręczniak” gdzieś leży. Mamy jeszcze zegarki w telefonie, w 3-ch laptopach i w 3-ch GPS-ach.

…o życiu w takt pogody, nic nie robiącej sobie z norweskich prognoz.

[wiatr 11°B]

Z motorówką, bączkiem, pontonem i jachtem, służącymi nie tylko do zwiedzania, łowienia ryb ale do zwykłej komunikacji i transportu. A codzienne dbanie o nie jest tak samo istotne, jak palenie w piecu czy łowienie ryb lub odśnieżanie.

[Honda 50KM, Yamaha 2,5KM i ja 1 „koń”]

Ze sklepem odwiedzanym raz na 2-3 tygodnie w Digermulen (7 Mm) - wraz z wywózką śmieci! Bez samochodów, bez asfaltu - najbliższy w Pundsletta. W ogóle bez dróg i chodników. Poza domem jedyne płaskie miejsca i równe, to drewniane pomosty: stały i pływający oraz tarasy wokół domu. Wymagają odśnieżania. Z poręczówkami wzdłuż naszej jedynej „arterii” dom – pomost pływający (nasz port).

[System oznakowania boczny: do portu – czerwona po lewej. Z portu, po prawej]

…o życiu bez stałego sąsiedztwa innych ludzi. Sporadycznie, w weekendy, na kilka godzin przypływają niektórzy właściciele. Z sąsiedztwem orłów, czapli siwych, wron, kormoranów, niewielu mew i różnych kaczkowatych. Z odwiedzinami fok, wydr i łasic. Z rybami łowionymi nie dla sportu i zabawy, a jedynie do bieżącej konsumpcji.

[Bałwan z pierwszego śniegu na Risvaer]

…o życiu ze wspaniałymi widokami oglądanymi też przez okna – to są nasze telewizory. Nie mają pilotów, są panoramiczne, bardzo wielocalowe, odbierają non stop lofockie i vesteralenowskie „National Geographic”. Ale z możliwością robienia zbliżeń i wyborem kierunku patrzenia - dzięki lunetom (2 szt.) i lornetkom (3 szt.) :)

Tym oknem w salonie „podglądamy” sąsiadujące orły i przepływające statki.

Tym podziwiamy wschody Słońca.


To widok na nasz port.

Okno kuchenne i poranne czaple na osuchu


To okno sypialni.

Jest jeden mankament na Risvaer; jak zasypiam w nocy, to mnie razi zorza świecąca prosto w okno naszej sypialni. Tak, okno to skierowane jest na północny-zachód i kładąc się spać mamy często widok na nią. Aby ją w pełni podziwiać, byliśmy zmuszeni położyć się odwrotnie w łóżkach (głowa/nogi). Co uczyniliśmy już na stałe :)

Uczymy się też fotografować zorzę.

ws z Risvaer

* Wyjaśniam wszystkim tym, dla których północna Norwegia zimą to „piekło lodowe” z trzaskającym mrozem Syberii. To nie jest prawda dla wybrzeża Morza Norweskiego i Atlantyku, który tu kieruje ciepłe wody, aż z równika, ze stałą ich tutaj temperaturą 7-8°C i średnią prędkością ~0,3w. Dodatkowo, znaczny pływ o średnim skoku ~2m, nieustannie miesza wodę i uniemożliwia jej lokalne wychłodzenie do temperatury zamarzania – jest ona też poniżej zera z uwagi na spore zasolenie, dużo większe niż wód Bałtyku. Podsumowując, gdyby nie zdecydowanie większa wietrzność tych rejonów potęgująca efekt wychłodzenia, to temperaturowo rejon Lofotów jest w klasie ciepłego w Polsce Wrocławia i daleko do średnich temperatur Białowieży, Bielska Podlaskiego, Ustrzyk D i G, nie wspominając o rejonach górskich i podgórskich. +30 w cieniu i -20 w słońcu, zdarza się tu zdecydowanie rzadziej niż we Wrocławiu.

Ja, który się pocę powyżej +15°C, a +20°C uznaję za górną granicę „komfortu”, natomiast od +25°C wyczuwam zagrożenie dla swego istnienia – czuję, jak zaczyna się ścinać białko, mogę zrozumieć zdefiniowanych „zmarzluchów”, którzy z definicji ZAWSZE (!!!) unikają poniżej +10°C i są zatroskani o nas i nasze zimowanie.

Natomiast całkowicie nie rozumiem tych, co zimą, w mróz jadą w góry, na narty i wycieczki po graniach (też na wyciągach krzesełkowych) i robią to podobno dla przyjemności i zdrowia, w ramach urlopów, a z drugiej strony są przerażeni i zatroskani o nas podczas zimowania na Risvaer – bo to, aż za kołem polarnym!

I jeszcze jedno wyjaśnienie. My mieszkamy w normalnym domu, przystosowanym do zwykłego życia rodziny rybackiej, w rejonie gdzie główne żniwa połowowe trwają od stycznia do marca. A mieszkańcy tych rejonów nie zapadali kiedyś w sen zimowy, tylko w tym okresie prowadzili najintensywniejsze życie w aspekcie pracy. To nie jest dom letniskowy… , choć obecnie taką rolę wypełnia, ale nie tylko latem :)