Nie boso i nie w ostrogach

Czy żeglarstwo jest dla bosych? Bo dla ubogich jest! Proszę nie mylić, nie pytam o jachting! :-)

Wracając do nieobutych, moja subiektywna odpowiedź brzmi NIE! I jestem w tym bardziej ortodoksyjny od wielu współczesnych orędowników bezkompromisowego pływania z chomątami na karku. Nie wykluczam bosych członków załogi. Ale nie na wachcie, nie podczas wszelkich manewrów, nie w kambuzie, nie w maszynowni itd. NIE na małym jachcie. W tych sytuacjach zawsze w obuwiu. Z ewentualnym jednym chwilowym wyjątkiem – podczas mycia pokładu. Opalanie się jest miernym uzasadnieniem bycia bosym.

Moja stanowczość jest podyktowana:

Z bywaniem boso na jachtach cumujących w porcie, wiąże się obłudny zwyczaj zdejmowania obuwia, w celu zachowania pozorów czystości i nie przenoszenia zapiaszczenia z nabrzeża, kei lub pomostu. Wiele lat temu, będąc boso zaproszony na jacht z filozofią „nie zapiaszczania”, po kilku krokach na pokładzie zadałem właścicielowi pytanie: „to nie lepiej czasem zamieść i spłukać?” Odpowiedział bezpośrednio: „po co? Goście wyniosą!” Ten epizod mnie zradykalizował. Nie zmienię zdania i nie nagnę swojego przekonania powyżej wyrażonego (o obłudzie), nawet cumując jesienią przy ściance larsena, do której od strony lądu dochodzi bezpośrednio... kartoflisko lub wczesnojesienna orka. Wtedy rozwiązaniem jest zmiana obuwia przed wejściem na pokład.

Gdy boso łażenie dotyczy „nie mojego” pokładu, to jest mi to obojętne. Trudne staje się dla mnie w przypadku, gdy mam być gościem na jachcie, gdzie zgodnie z oczekiwaniem gospodarza powinienem zesnuć obuwie i odwinąć onuce. W takich sytuacjach rezygnuję i unikam bywania w gościnie na boso – pozostaję w obuwiu na kei. Nawet w przypadku ponawiania zaproszenia do wejścia na pokład bez zdejmowania buciorów. Dlaczego? Odpowiem dalej. Na pytanie gospodarza pokładu, „dlaczego (np.) mnie to krępuje”? Zwyczajowo i spokojnie odpowiadam: „bo mam grzybicę”. Przy ponawianiu zaproszenie do wejścia w buciorach – dziękuję i twardo odmawiam. Gdyż powstrzymuje mnie przed goszczeniem świadomość ryzyka przeniesienia na swój pokład z zapraszającego jachtu (na podeszwach mojego obuwia), konglomeratu wielosezonowych pokładów grzybicy stóp z wielu obcych odnóży!

Będąc gospodarzem, właścicielem jachtu, nie przepadam za roznoszeniem po moim pokładzie grzybicy stóp. Na szczęście nie pływam w tropikach. Pływam najczęściej w rejonach i w takich porach roku, że nikomu nie przychodzi do głowy rezygnacja z obuwia. Nie liczę krótkotrwałych epizodów związanych z kąpielą lub ablucjami. Zdecydowanie częściej w cenie są ciepłe skarpety.

Raz na Christiansø, po wieczornym wpłynięciu, po zapraszającym geście przycumowałem do burty niemieckiego jachtu z wywieszonymi już obijaczami, ale nie zwróciłem uwagi na brak obucia miłej, starszej pary żeglarzy. Aby nie cierpieć i zejść na wieczorny spacer po wyspie, pod jakimś pretekstem przecumowałem się do innej tratwy jachtów, ale z możliwością nieograniczonego przełażeniem po pokładach w buciorach, zamiast z buciorami w łapach - na boso. Inaczej, sam siebie aresztowałbym na jachcie do porannego odpłynięcia sympatycznej pary.

Pamiętam postać z mojego środowiska żeglarskiego, na jachcie zawsze bywał w sandałach, zasadniczo bez skarpet, gdy było mokro z woreczkami foliowymi zamiast skarpet. :-)

Będąc gościem na jachcie bez restrykcji obuwniczych, staram się, aby słoma z butów mi nie wystawała i plewy z kieszeń się nie sypały... - szanuję gościnność :-)

To jakie powinno być to obuwie pokładowe?

Lekkie, miękkie, dopasowane, nie spadające, z miękką jasną podeszwą, ale nie gładką, łatwe do suszenia (płukania). Nie klapki, nie japonki, nie protektorowane „adidasy” z czarną podeszwą, z rozsmarowującej się gumy, również nie buty wysokogórskie, nie sportowe kolce i bez ostróg. Gdy mam wybierać z obuwia dedykowanego do czego innego od żeglarstwa, to dopuszczam jedynie bardzo wysokie szpilki – jest wtedy bardzo ciekawy widok. :-)

Twierdzącym, że bycie bosym daj poczucie wolności, odpowiadam: znam inne znamiona tego stanu! :-)

Boso przez świat... ale nie na moim jachcie!

Wacek Sałaban, marzec 2015r.