Navigare necesse est, vivere non est necesse

Ta maksyma, znana mi od kilkudziesięciu lat z lektury marynistyki, a od początku odczuwana przeze mnie z całą jej mocą, istniała w mej podświadomości przez ponad trzydzieści lat pływania lub wyczekiwania na żeglowanie. Ale tak naprawdę, to miała dla mnie wymiar jedynie ZEWU MORZA. A zew, jak wiele innych odczuć, też daje się tłumić... W swych marzeniach i ich realizacjach żeglarskich, przez wiele sezonów, nie oczekiwałem pełnego odczucia tej bezwzględnej konieczności pływania. Teraz... odkryłem jej pewną ważną i istotną cechę.

Jest ona wspaniałym wytłumaczeniem dla męża, ojca, „głowy rodziny”, wyjaśniającym istotę konieczności opuszczenia żony, dzieci, stadła. Jest nie dyskutowalnym uzasadnieniem dla porzucenia przyjaciół i zawieszenia znajomości ze znajomymi. Dobrym wytłumaczeniem, zapomnienia o koleżankach, kolegach i sąsiadach. Wystarczającym wyjaśnieniem „oddania pola” przeciwnikom i wrogom. Sensownym uzasadnieniem zostania bezrobotnym z wyboru :-) Nożem odcinającym wiele tych lądowych nie zakończonych spraw i potrzeb - z reguły mało ważnych i nie istotnych, a w które jesteśmy uwikłani „po uszy”, w swojej zwykłej codzienności - uczestnicząc „w wyścigu szczurów”. I choć sentencja, w swej całej głębi, „trąci” z lekka egoizmem, jest mocnym odczuciem i wielkim naturalnym motywatorem do realizacji marzeń, wizji, planów. :-o

Widok gotowej do wypłynięcia łódki, w paskudny deszczowy i przenikliwie chłodny wieczór,
z zacinającym w okno w porywach wiatru deszczem, z rozsmarowanym mewim gównem na szybie.
Czy to zew morza?

A to konieczność?
Niewielu się domyśli, skąd i czego jest to widok :-)

ws