Mælstrom

Na skraju Lofotów, tam, gdzie zwarty łańcuch wyrastających z morza gór o poszarpanych turniach, zmienia się w luźno rozrzucone w morzu skrawki lądu Vaeroy i ławice kamieni wokół Mosken, wody Golfstromu opływają kraniec tej bariery - południowy cypel Moskeneso, na przemian wdzierając się do Vestfjordu i uchodząc z niego w rytm księżycowych pływów. Miejsce to jest znane. Co składa się na jego sławę? Wiele! Bogactwo nigdy nie zamarzającego morza, od zawsze kuszące ludzi nadzwyczajną obfitością ryb oraz większych i mniejszych ssaków morskich. Stada wielorybów, orek, morświnów, delfinów, fok. Chmurność i piękno niesamowitego krajobrazu górzystych wysp. Dni polarne latem, dające możliwość długotrwałych połowów. Mroki, zimą kryjące ziemię przez większą część doby. Lecz przede wszystkim złą sławą okryły to miejsce niebezpieczeństwa, targanego sztormami, kapryśnego oceanu arktycznego, wdzierającego się impetem w płytkie, usiane skałami cieśniny. Tam fale łamią się na płyciznach i ścierają się z gwałtownymi prądami, tworząc kipiele i wiry. Mroki, mgły, opady, chłód - wszystko to dodatkowo utrudnia żeglugę, orientowanie się w położeniu. Okręty żaglowe, skazane na korzystanie z wiatru jako jedynego napędu, były często wystawiane na próby, którym nie potrafiły podołać, wydane na pastwę szybkich prądów morskich, uniemożliwiających skierowanie okrętu we właściwym kierunku, z dala od skalnych raf i rozległych mielizn. Na koniec swą sławę zawdzięcza to miejsce legendzie. Jak potwierdziły to losy wielu statków, legendzie nie bezpodstawnej. Miejsce to nazwane Moskenstraum, znane z silnego prądu pływowego, było inspiracją dla Edgara Allana Poe do napisania opowiadania "W bezdni Maelstromu". Pisał też o nim Juliusz Verne w "Dwudziestu tysiącach mil podmorskiej żeglugi". To tutaj Nautilius miał kłopoty wpadając w Maelstrom - silny prąd, tworzący wiry, mogące według starych legend, wciągać statki. Wspomina również o nim w „Moby Dicku” Herman Melville.

Nazwa Maelstrom pojawiła się na mapach holenderskich ok. 1590 roku, a pierwsze wzmianki na piśmie pochodzą od Olausa Magnusa, szwedzkiego biskupa w Rzymie, którego „Historia ludów północy” zawiera również mapę z 1539 roku, z naniesionym na zachód od Lofotów wielkim wirem, jak twierdził autor, większym niż Sycylijska Charybda („Hic est horrenda Caribdis” – opis na mapie – fragment widoczny poniżej).

Rys 1 „Carta Marina” Olausa Magnusa – 1539 r. (Biblioteka Uniwersytecka w Tromso www.ub.uit.no/northernlights/eng/maelstrom02.htm)

Jest to rzeczywiście miejsce jednego z najszybszych na świecie prądów pływowych. Cieśnina ma szerokość ok. 4 mil morskich, lecz główny nurt prądu ogranicza się do szerokiej na 2 mile głębszej jej części o nierównym, skalistym dnie, leżącym na głębokości ok. 50 m. Pogłoski mówią o prędkościach prądu dochodzących do 20 węzłów, ale są chyba przesadzone. Locja, którą posiadaliśmy, też w to powątpiewa i podaje prędkość ok. 6 węzłów. W innych publikacjach można znaleźć informację, że w szczególnych okolicznościach prędkość ta osiąga 12 węzłów np. w sytuacji piętrzenia wody sztormowym wiatrem. Przy niespokojnym morzu, na obrzeżach głównego nurtu powstają gwałtownie oddziałujące fale, które skracają się i stają bardziej strome, gdy wchodzą w obszar przeciwnego prądu (efekt Dopplera). Jednocześnie uginają się w kierunku środka głównego nurtu i silnie interferują z falami ugiętymi przy przeciwległej krawędzi nurtu, skręcanymi w wirach, bełtanymi w turbulencjach, tworząc kipiel. Mówi się też o wirach średnicy kilkudziesięciu metrów, w których centrum powstaje lej o głębokości metra.

Rys. 2. Rycina z „Historii ludów północy” - Olaus Magnus - 1555 r.

Nie mogłem sobie pozwolić, by ominąć to miejsce, choć na pół irracjonalne obawy o to, jak FRI sobie poradzi, budziły drobne podniecenie. Ze względu na to, że chcieliśmy po przejściu Moskenstraumen znaleźć się po stronie wschodniej Lofotów, musieliśmy startując z Vaeroy wypłynąć na ocean i ominąć Mosken od północnego zachodu. Chciałem przy okazji przyjrzeć się zachodniej kalderze Vaeroy, postanowiłem więc opłynąć również tę wyspę. Wyjście przypadło nam na wieczór, aby zdążyć na Maelstrom płynący na wschód. Miał nas po prostu przenieść. Nie chciałem płynąć tamtędy przy najszybszym prądzie, choćby korzystnym. Zła sława miejsca robiła swoje. Nie odważyłem się. Miałem na pokładzie wnuczkę!

Rys. 3 Mapa cieśniny Moskenstraumen i trasa FRI od Sorland na Vaeroy przez Maelstrom 14-15.07.2010.

Przygotowałem się. Sprawdziłem prognozę pogody. Miało wiać słabo do 3 m/s, a rano niemal sflaucić. Prześledziłem prądy w cieśninie i czasy zmian ich kierunków. Locja pokazuje sytuację co 1,5 godziny. Ciekawe! Okazało się, że zmiany kierunków prądu występują w połowie, pomiędzy wysoką, a niską wodą w Narviku lub Bodo. To sytuacja zupełnie inna niż w końcach głębokich zatok. Tam prądy zmieniają kierunki o wysokiej wodzie (HW – high water) i niskiej wodzie (LW – low water). Zatoki napełniają się do chwili kiedy woda osiągnie najwyższy stan, po czym opróżniają się i przy niskiej wodzie znów zaczynają się napełniać. Tak jest właśnie w Narviku, w końcu Vestfjordu. Głęboko wcięte w ląd lecz stosunkowo szerokie fiordy wywołują coś w rodzaju rezonansu i przypływy oraz odpływy mają znacznie większą amplitudę niż na otwartym oceanie. Tam, na głębokich wodach niewielkie, powolne ich ruchy powodują podnoszenie i opadanie powierzchni morza, prawie dokładnie w takt zmian sił pływowych. Skok pływu jest tam rzędu kilkudziesięciu centymetrów. Opóźnienie jest niewielkie, ale to właśnie ono odpowiada za ciągłe spowalnianie ruchu planety. Jeśli zaś mamy do czynienia z rozległymi zatokami, połączonymi z otwartym oceanem wejściem o przekroju na tyle dużym, że zdolnym do wpuszczenia, bez większych oporów, w ciągu 6 godzin ilości wody wypełniającej zatokę z naddatkiem, jednocześnie na tyle małym, by przyspieszyć napływające masy wody, w myśl prawa ciągłości strugi, to masy te zadziałają jak taran piętrzący wody w końcu fiordu. Rozpędzone masy, tym większe, im rozleglejszy jest ich strumień, może wyhamować znacznie większa różnica poziomów piętrzonej wody – spadek hydrauliczny. Stąd wysokie pływy we fiordach. Największe spiętrzenia występują tam, gdzie proporcje wielkości fiordu, przepływających mas wody, ich prędkości sprzyjają powstaniu rezonansu. Wiadomo, że rezonans to zjawisko gwałtownego wzrostu amplitudy w pobliżu częstotliwości drgań własnych oscylującego układu. Wszak zatoka to nic innego jak naczynie zasilane cyklicznie wodami, a więc układ drgający. Kiedy nastąpi rezonans, siła wymuszająca (w tym wypadku pływowa) wyprzedza oscylacje poziomu wody o ¼ okresu tj. ok. 3 godziny. Podwyższona istotnie amplituda pływów w Narwiku dochodząca do 3 metrów świadczy o tym, że mamy tu do czynienia z sytuacją bliską rezonansu. Rezonansowe pływy w innych miejscach globu sięgają dziesięciu i więcej metrów, przy czym należy pamiętać, że im bliżej biegunów, tym mniejsza jest amplituda sił pływowych, zatem pływy o skoku 3 m za kołem podbiegunowym to już coś. Vestfjord jest rozległym stosunkowo płytkim fiordem otwartym szeroko na SW. Wody napełniające go wpływają szerokim lejkowato zwężającym się wejściem powoli, a więc bez większych oporów przepływu, przyspieszając na rozległych płytszych połaciach szelfu, sięgających dziesiątki mil w ocean. Ten pływ nie jest zbyt szybki, ale masa wody poruszająca się na olbrzymich obszarach piętrzy wody we fiordzie. Lofoty stanowią barierę oddzielającą Vestfjord o znacznych pływach, od oceanu o pływach niższych. Bariera ta jednak nie jest szczelna. Przecinają ją rozpadliny wąskich cieśnin, a u ich południowo-zachodniego krańca cieśniny szersze lecz względnie płytkie. Poziom morza zewnętrznego ulega stosunkowo małym wahaniom. Poziom średniej wody w Vestfiordzie odpowiada poziomowi oceanu lecz wahania wewnątrz zatoki są istotnie większe niż w oceanie. Woda napływa przez cieśniny Lofotów kiedy jej poziom we fiordzie jest niższy niż średni, czyli mniej więcej od HW+3h do LW+3h. Kiedy poziom wód fiordu jest wyższy niż średni, czyli od HW-3h do HW+3h, pojawiają się prądy wynoszące wodę z fiordu przez cieśniny Lofotów. Należy pamiętać, że podane czasy są przybliżone. Pływy jako oscylacje wymuszone zawsze są trochę opóźnione w stosunku do wywołującej je przyczyny. Trzeba się więc liczyć z opóźnieniem nieco większym – 4-ro a nie 3 godzinnym.

Rys 4. Prądy w Maskenstraum według locji „Norway” wydanie Imray. Korzystna zmiana prądu między HW+3 a HW+4,5

Zapamiętałem tę prawidłowość i kilkakrotnie z niej korzystałem później, w innych cieśninach Lofotów np. w Raftsund, pomiędzy Austvagoy a Hinnoy oraz kiedy opływaliśmy Flakstadoy. Niestety, w tamtych miejscach locja już nie publikowała map prądów. Zasada jednak, że woda przelewa się z oceanu do Vestfjordu, przez barierę Lofotów, mniej więcej od HW+4h do LW+4h obowiązywała niezawodnie.

Czas HW miałem z GPS'ów. Korzystny prąd z W na E, w kieruku Vestfjord, dzielącego Lofoty od lądu stałego, miał płynąć od godziny 06:00 (07:00) i największą prędkość osiągał przy niskiej wodzie ok., godz. 09:00 (10:00). Zależało mi, żeby zjawić się u zachodniego wejścia do Maskenstraum w pierwszej godzinie korzystnego kierunku pływu.

Fot. 1 Południowo zachodni cypel wyspy Vaeroy tuż przed północą. W oddali Rostoy – kraniec Lofotów

Wypływając późnym wieczorem, z Vaeroy, po jej opłynięciu, mieliśmy po godzinie 06:00 zostać przeniesieni Maelstromem do Vestfjordu, a w każdym razie nie walczyć z silnym przeciwnym prądem. Wiatr zdechł już po godzinie żeglugi. Czekaliśmy czas jakiś przy SW cyplu Vaeroy, ale nie wytrzymałem presji czasu i odpaliłem silnik. Niedługo wiatr pojawił się, lecz przeciwny i za słaby, by w sensownym tempie halsować. Na północ od Vaeroy, rozległe płycizny, będące rajem dla maskonurów, straszyły kamolami. Wyspa przywdziała moherowy beret.

Fot. 2 Moherowy beret nad Vaeroy, w oddali Mosken, a za nią Moskenesoy

Wiatr wzmógł się lekko, postanowiłem wyłączyć silnik i pójść długim niekorzystnym halsem w morze, by po zwrocie płynąć we właściwym kierunku omijając mielizny. Okazało się jednak, że po 2,5 godzinach halsowania znaleźliśmy się zaledwie 2 mile na NNW. Wiatr odkręcał niekorzystnie, ale główną przyczyną kiepskich postępów był prąd. Niestety nic nie wiedziałem o jego prędkości i kierunku, choć gdybym zechciał zaufać zdrowemu rozsądkowi, mogłem spodziewać się również w tym rejonie szybkich pływów. Locja tutejszych wód bez map prądów to jednak kiepski materiał. Mieliśmy 2 godziny w plecy.

Fot. 3 Na kursie Moskenesoy. Słońce na NNE – uroki żeglowania latem za kręgiem polarnym.

Żeby zdążyć, trzeba było iść z prędkością nie mniejszą niż 5 węzłów, a więc przy słabnącym wietrze używać silnika. Pływ był syzygijny, prądy więc silne. Z czasem wiatr zaczął znów się wzmagać i wiać z korzystniejszego kierunku – silnik odstawiłem. Włączyłem go dopiero, gdy zmieniłem kurs na E, u wejścia do cieśniny, ponieważ prąd był jeszcze przeciwny. Wyszło słońce. Za prawym trawersem wspaniale prezentowała się rozświetlona Mosken na tle dalszej Vaeroy. Światło wydobyło z szarego konturu rzeźbę zboczy.

Fot. 4 Za rufą - promienie słońca wydobyły rzeźbę zboczy Mosken, na tle Vaeroy. W morzu kamole Kjeldhl i Hoghl.

Kiedy wpłynęliśmy w Maelstrom, przeciwny prąd miał prędkość ok. 1,5 węzła. W ciągu trzech kwadransów żeglugi wzrosła chwilowo do 2 węzłów w środku przesmyku, a potem malała. Z wodą zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Przy wietrze o sile ok. 2°B słyszałem szum fal i widziałem drobne, białe grzywki na granicy głównego strumienia. Rozległe lecz powolne wiry pojawiały się przed dziobem. FRI gładko je przepływała, lecz autopilot już zbyt wolno reagował na zmiany kierunku lekko zataczającej się, lub może wdzięcznie zamiatającej rufą, FRI. Poszedł więc w odstawkę. Z rozfalowanych obszarów, nie wiadomo jaką przyczyną najeżonych drobnymi, wystrzelającymi w górę falkami, FRI wpływała nagle w tafle wygładzone wybijającym spod powierzchni strumieniem rozpływającej się na wszystkie strony wody.

Fot 5. Maskenstraum – prądy wstępujące wygładzają taflę wody rozpływając się i ”zsuwają” pomarszczoną falami wodę jak nadmiar tkaniny.

Specyficzne ukształtowanie dna zmienia laminarny strumień w splatające się warkocze i wiry. Mimo spokojnej pogody i niezbyt gwałtownych turbulencji prądu, uwagę miałem mimowolnie napiętą i bacznie obserwowałem wodę, co nie przeszkadzało podziwiać widoków i robić zdjęć. Utrzymywałem prędkość nad dnem ok. 3,5 węzła. Nie szliśmy głównym nurtem, lecz na południe od niego, w odległości mili od wysepek Kjeldhl i Hoghl oraz bliższych podwodnych skałek, przy których - nie wiadomo skąd, bo były ok. 3-4 metry pod wodą, a fala żadna - pojawiało się coś w rodzaju drobnego przyboju. To było dziwne.

Niezwykłe miejsce. Nieoczekiwane spełnienie czegoś, co nie było ani celem, ani marzeniem Zbyt nieosiągalne, nagle przypomniane stało się ważne. Jest kilka takich miejsc na świecie, w których wystarczy być, w których być się powinno, gdy można, choćby po to, by wyobrażenia zamienić we wspomnienia, by być w miejscu owianym legendą, by znaleźć się tam, gdzie był ktoś, kogo nie było, a kogo wszyscy znają – kapitan Nemo.

Rys. 5 Maelstrom w wyobraźni – grafiki (z lewej Harry Clarke 1919)

Mam świadomość wyjątkowo sprzyjających warunków, towarzyszących naszej żegludze. Między bajki należy chyba włożyć wizje, takie jak te z obrazków powyżej, podsycane przez wieki fantazją autorów, żyjących przecież z fikcji literackiej. Nie byłem tam jednak w sztormową pogodę, a rozsądek, poparty wyobraźnią, każe jednak nie lekceważyć tego miejsca. To, co w dogodnej porze, przy spokojnym morzu jest tylko dziwne, może być dramatyczne w sztormie, ścierającym się z silnym prądem. Legenda mówi, że o pełni Księżyca i nowiu, troll skłócony ze swoją żoną, oboje mieszkający na przeciwległych brzegach Maskenstraum, mieszają zupę rybną. Szczęśliwie dane mi było nie brać udziału w ich kłótni.

Fot. 6 Horyzont powoli przysłania podnóża Mosken i Vaero. Maelstrom za nami.

Prąd wreszcie zmienił kierunek. Stało się to o prawie godzinę później niż początkowo przewidywałem, ale rzut oka na mapki prądów upewnił mnie, że tak powinno być. Moment zmiany kierunku tylko z grubsza można było ocenić. W blasku wysoko już stojącego nad horyzontem słońca, na połyskującej powierzchni morza, pojawił się przed dziobem długi na kilka mil łuk płynącej morzem rzeki o wyraźnych krawędziach. Musieliśmy ją przeciąć, by popłynąć na północ do Reine, które kusiło cukierkowym widokiem z okładki locji.

Jacek Pasikowski