Tegoroczną jesień w wyniku wydłużenia wyprawy o rok, postanowiliśmy spędzić na całkowicie niespiesznej żegludze po Lofotach, wzdłuż wybrzeża Salten i ewentualnie Ofoten. FRI przejęliśmy od naszej córki w Bodo. Niestety plany i oczekiwania czasami ulegają zmianie. Na początek byliśmy zmuszeni do popłynięcia do Lodingen zlokalizowanego na skraju naszego zaplanowanego akwenu w Ofoten. To wymusiło częściowo pośpieszną żeglugę i weryfikację początkowej marszruty w pierwszej połowie września.
Nastąpiło też pewne znużenie, znormalnienie krajobrazów i widoków, do których po roku sumarycznej bytności przywykliśmy. Już nas nie powalają, nie rzucają na …po aparat, by koniecznie je sfotografować. Tym bardziej, że wczesno-jesienna aura, raczej spokojna wiatrowo, całkowicie zachmurzona, wilgotna, z częstym przelotnym opadem deszczu lub w postaci lepkiej chmury, ni to mgły z wirującymi drobnymi kropelkami wody, całkowicie jest pozbawiona tego specyficznego, tajemniczego światła Północy. W wyniku czego kolejne pstrykane zdjęcia są jeszcze bardziej wyblakłe i szare od rzeczywistych widoków.
Również atmosfera Lofotów zdecydowanie odarta jest z zamierzchłej tajemniczości, oddalenia, wyizolowania i atrakcyjności dalekiej Północy. Skomunikowany prawie do samego czubka archipelag Lofotów, drogą biegnącą brzegiem wysp oraz mostami i tunelami między nimi, ma dwa oblicza: zimowe jeszcze rybackie ale nowocześnie komercyjne i letnie, zdecydowanie komercyjne turystycznie. Dla mieszkańców „zlądowiałych” wysp, jesień to okres podsumowań efektów letniego goszczenia złaknionych widoków i atrakcji turystów, a zarazem czas wyczekiwania na zimowe, wielkie ławice dorszy. To też jest czas pewnego ich wytchnienia od połowów morskich i turystycznych.
Piszę to trochę sarkastycznie, gdyż wyraźnie odczuwam różnicę w przyjmowaniu nas ubiegłą jesienią i tegoroczną wiosną, w najodleglejszej północy Norwegii za Tromso - w Finnmark, do tutejszego całkowitego zobojętnienia lub nawet pewnej niechęci do turysty jeszcze pętającego się po Lofotach, po sezonie turystycznym. Jesień dla tutejszych mieszkańców to czas wyciszenia przed okresem znacznego wpływu pogody na ich życie, mimo znacznie już ucywilizowanych warunków. Jesienne i zimowe sztormy, znaczne opady deszczu i śniegu, wszechobecna wilgoć, brak lub znacznie ograniczone światło dzienne. To zbliżająca się pora roku.
Jakby w rekompensacie za lekkie znużenie i trochę zobojętnienie na tutejsze widoki oraz doznania estetyczne, nastąpiła seria atrakcyjnych, rzadkich i sporadycznych spotkań.
Pierwsze spotkanie, to były półgodzinne odwiedziny kormorana na pokładzie FRI, przemierzającej w poprzek archipelag wysp rezerwatu Svellingsflaket rozciągający się od Arsteinen do Offersoy w głębi Vestfjord. To tu, w południowo – zachodniej części tego archipelagu, jest Risvaer. Żeglowaliśmy między wyspami fordewindowymi kursami z zawrotną dla FRI prędkością, często ponad 6w. Czyżby ta nasza „szybka jazda” (hurtigruten) kormorana zaintrygowała?
Dosiadł się - wylądował na nadbudówce, na początku głównego zagęszczenia wysp, a wysiadł – odleciał na jeden z osuchów, na końcu centralnej części archipelagu. Początkowo siedząc / stojąc na nadbudówce wnikliwie nas obserwował podczas fotografowania i manewrowania żaglami, potem mu zobojętnieliśmy, a nawet, niechętnie, ale dał się dotknąć.
Po około półgodzinnej wizycie, nagle, na widok pobliskiego osuchu, zesrał się na nadbudówkę i odleciał. Klasycznie, jak każdy kormoran przed startem… A cały czas do niego mówiłem; STARTUJ BEZ SRANIA! Ślady bytności kormorana po pierwszym myciu nie dały się całkowicie usunąć, ale czego nie robi deszcz na Lofotach?
Sama żegluga przez ponad 15 Mm między wyspami, osuchami, rafami, tyczkami i w wąskich przejściach o kilkunastometrowych przewężeniach, już nie robi na nas wrażenia. Było to piąte przejście archipelagu i mimo, że zawsze modyfikowane częściowo nowymi fragmentami w celach poznawczych, to na tym akwenie czujemy się jak „u siebie”.
Dzień później wpłynęliśmy do Trollfjordu. Były to nasze trzecie odwiedziny tego magicznego i zarazem rozreklamowanego miejsca. Jak zwykle w deszczu, tym razem na wejściu. Tu po południu nastąpiły dwa intrygujące zdarzenia.
Spotkanie z manewrującym w Trollfjordzie statkiem Hurtigruten M/S Nordkapp. Oczywiście można dyskutować czy jest to rzadkie i sporadyczne zdarzenie w kontekście codziennych wizyt kabotażowców z proporcem „H” w Trollfjordzie, około h 1630 w okresie letnim. Nam, mimo dwóch wcześniejszych wizyt w tym fiordzie i kilku pobytów w pobliżu, nie udało się zgrać czasowo takiego spotkania. Dodatkowo w jego trakcie zaświeciło słońce…
Drugie zdarzenie to już niekwestionowana gratka. Widok jednego z najsłynniejszych żaglowców w scenerii Trollfjordu, poza wrażeniami widokowo estetycznymi, wreszcie ukazał właściwe proporcje wyniosłych ścian słynnego fiordu.
Tym żaglowcem był SV Christian Radich, stalowa trzymasztowa fregata, statek szkolny bandery norweskiej.
Widok z okna FRI. Więcej zdjęć dla koneserów żaglowców jest w Albumie 2010-11/Christian Radich w Trollfjord
Na drugi dzień, po wypłynięciu z Trollfjordu, wykorzystaliśmy dogodne warunki: słaby wiatr i odpowiedni pływ (było 1,5h przed wysoką wodą), co umożliwiło bezpieczne przejście do Grundfjord nad osuchem, który przy niskich stanach pływu zagradza wejście. Grundfjord jest zlokalizowany po sąsiedzku z Trollfjord i jest niereklamowaną atrakcją dzikiej przyrody, bez śladów ludzkiej ingerencji.
Była to ostatnia nieznana nam odnoga Ratfsund, a zarazem ostania, niepoznana „dziura”, w bliskim sąsiedztwie Risvaer. Na zdjęciu satelitarnym i skanie mapy jest pokazana nasza trasa w tym fiordziku. Pozycja wejścia – osuchu zagradzającego fiord to; 68°22,7`N i 15°00,3`E.
Podczas wpływania do Grundfjorden, przy przejściu nad osuchem, przy burcie wynurzyła się foka i towarzyszyła nam podczas całego rekonesansu, płynąc za nami w kilwaterze FRI. Podczas naszego desantu pontonem do ujścia jeziora do fiordu, zostawiła dryfującą FRI i wybrała ponton, aby mu asystować. Na koniec odprowadziła nas nad osuch wyjściowy z Grundfjoeden i zawróciła do swojego fiordu. Ta asysta trwała prawie 1,5h!
Foki spotykamy czasami podczas wyprawy ale nie tak regularnie jak orły. Zawsze jest to w miejscach odosobnionych, rzadko odwiedzanych przez kutry i łodzie. W bocznych szlakach lub podczas żeglugi „na skróty”. Z zasady wynurzają się 2-3 razy w odległości ~50m i znikają pod wodą. Ta wytrwale nas obserwowała.
Ostatnim atrakcyjnym epizodem było spotkaniem na wodzie z łodzią Wikingów, płynącą pod żaglem u wejścia do Nusfjordu*. Łodzie Wikingów są częstym widokiem w portach norweskich. Bardzo rzadko spotykaliśmy je płynące, a jeśli płynące to z napędem silnikowym – syndrom XXI w. Wreszcie na podejściu do Nusfjordu, gdy my opuszczaliśmy ten port, w jego kierunku na żaglu zbliżała się łódź Wikingów z załogą częściowo przebraną w stroje z epoki.
W Akkarfjord podczas majowego Święta Norwegii poznaliśmy właściciela dużej łodzi Wikingów, który z dumą opowiadał o niej, o jej parametrach np. 90m2 to powierzchnia jedynego żagla rejowego. FRI pomiarowo ma 42m2 powierzchni w 3-ch żaglach. Ale też wspomniał ze smutkiem, że rzadko nią pływa, bo ma kłopot ze skompletowaniem załogi: SZESNASTU mężczyzn!!! No cóż, aby wrócić z reguły trzeba wiosłować.
Pokazana na zdjęciach łódź ma skąpą obsadę, gdyż porusza się zasadniczo na …silniku. Na drugim zdjęciu widać spieniony kilwater, mimo żagla pracującego wstecz.
[] [] []
Na koniec powinienem coś napisać o samych Lofotach. Niestety jestem nimi całkowicie rozczarowany. Są przereklamowane. Odarte z charakteru wysp. Zaludnione. Niczym się nie różnią od stałego lądu. A to, że są strzelistym łańcuchem górskim wystającym z morza, szybko się staje opatrzone. A przy podstawie chmur na 100 metrach jest obojętne jak są wysokie! Lofoty są rybne. Są turystyczne. Są też modne. Są komercyjne. Zainteresowanym ich zwiedzaniem, rekomenduję jako środek transportu jednak …campera.
Przed wyprawą, w trakcie jej przygotowywania, wiele osób pytało się; po co chcę płynąć aż za Tromso, a zwłaszcza za Nordkapp? Ci co tam byli, podobno głoszą: tam NIC nie ma. Tam jest jedynie wysoka, kopulasta, łysa skała w formie wysokiego płaskowyżu. Odpowiem tak: byłem tam dwukrotnie, jesienią ubiegłego roku i tegoroczną wiosną i popłynąłbym tam kolejny raz. Do Finnmark. A na Lofoty? Niekoniecznie. Tu dominuje człowiek. W Finnmark – natura. Granica na wybrzeżu tych dwóch światów jest za portem Skjervoy i bardzo precyzyjnie pokrywa się z granicą administracyjną regionów Troms i Finnmark. Znamienitym porównaniem Finnmarku i Lofotów jest porównanie dwóch gatunków zwierząt hodowlanych, renifera i barana. Do owieczek, też lofockich, nie jestem uprzedzony, a dzikich reniferów jest już bardzo mało.
ws
* Nusfjord to ładna, była osada rybacka, obecnie komercyjna wioska www.nusfjord.no, już sam tylko wstęp dla przybyszów drogą lądową kosztuje 50NKr od zwiedzającego. Ale czego się nie robi w celu zachowania dziedzictwa wpisanego na listę UNESCO? Takie jest oficjalne uzasadnienie poboru opłaty przez firmę Nusfjord AS :-). Dla odwiedzających ten urokliwy zakątek od strony morza, opłata ta jest zawarta w cenie postojowej jednostki, niezależnie od ilości osób. Dodatkowo prąd i woda razem w cenie 150NKr. Zaradni odnajdą odległy i bez limitu czasowego gorący prysznic w łaźni byłej szkoły.