Podczas ostatniego sztormu, w połowie października, uleciała nam z bezanmasztu bandera wraz z flaglinką, która się nie przetarła (!) tylko w 1/3 długości się rozsnuła! Żadnych śladów zaczepu, przetarcia, zmechacenia... Wkurzało mnie, bo dzień przed sztormem, po kilku sezonach i 18-tu miesiącach nieprzerwanego powiewania, planowałem ją wymienić na nową, ale pilniejsze było założenie dodatkowej liny odciągowej dla pomostu z kierunku nadciągającego sztormu. Brak możliwości wywieszenia bandery na bezanmaszcie to drobiazg, ale dokuczliwy i … honorowy.
Aspekt honorowy.
Całe poprzednie zimowanie i podczas obecnego pobytu na Risvaer odstąpiliśmy od stawiania bandery na flagsztoku - niezgodnie z zasadami etykiety flagowej. Aby z daleka i spoza wysp było widoczne, że jesteśmy, bandera na FRI powiewa wysoko na bezanmaszcie. Norwegowie mają zwyczaj na swoich posesjach wywieszać flagę norweską na maszcie w trakcie pobytu i nie tylko podczas świąt! Przez analogię bandera na FRI powiewa zawsze i wysoko.
Aspekt dokuczliwy.
Od najgwałtowniejszego sztormu w tym roku (1-3 marca*), na Risvaer nie działa lokalna, wyspowa, internetowa stacja pogodowa – uleciał wtedy jej maszt z wiatromierzem. Od tego czasu bandera na FRI wskazuje nam precyzyjnie kierunek wiatru, a po jej łopocie lub jej „sztywności” nauczyliśmy się precyzyjnie oszacowywać siłę wiatru bez potrzeby wychodzenia z domu z ręcznym wiatromierzem. Bandera na FRI cumującej przy pomoście jest dobrze widoczna z okien salonu i kuchni. W nocy, przy włączonym oświetleniu pomostu, też jest widoczna z domu. Na zdjęciu zadymka śnieżna 24.03.2011. Ten szkwał z zachodu szacuję na 18-20m/s.
Przez dwa dni rozważaliśmy sposób zaradzenia tej „awarii”. Spacer po wyspie jednoznacznie wykluczył wykorzystanie okolicznych wysokich stałych pomostów nawet przy niskich poziomach wody syzygijnej i to wraz z mocnym przechylaniem jachtu. Podobnie przegląd zdjęć z naszych portów zaopatrzeniowych: Digermullen, Pundsletta i Svolvaer. Wykluczyliśmy też położenie bezanmasztu we dwoje. Tu doświadczenie z kilku takich operacji, zawsze we czworo i zawsze z wielkim ryzykiem dla masztu, przekreśliło ten sposób.
Precyzyjnie zwymiarowany, kiedyś wykonany rysunek masztów, pozwolił na rachunkowe rozważania: uszko flaglinki jest tuż pod jabłkiem masztu na wysokości 10 105 mm – dane z rysunku. Bezanmaszt stoi na dnie kokpitu, czyli 50cm poniżej pokładu. Ja sięgam jedną ręką na 2,3m. Czyli 10,1m – 0,5m – 2,3m = 7,3m. Czyli sztywna drabina o długości 8,5m postawiona na pokładzie rokowała sukces. Drabina z „naszego” domu przepadła z kretesem, dwa segmenty to 6m, a jej sztywność nie dawała szans nawet na spacer na wysokość salingów bezanmasztu (h=5m). Kolejny rekonesans po wyspach i sąsiadach dał nam szansę. Znaleźliśmy rokującą drabinę dwusegmentową po 14 szczebli o sporej szerokości. Niestety jej stan wskazywał już wiele przyjść i nabytą z czasem wiotkość. Stało się nam jasne; do możliwości przewleczenia linki przez uszko będzie brakować ostatnie 2m. Ale na to też znaleźliśmy szybko sposób !!! Zostało nam czekać na właściciela drabiny (formalna zgoda na użycie), na znanego nam sąsiada i na kilka godzin bez wiatru, fali i deszczu :-)
Trzy dni później BINGO! Rano przypłynął sąsiad i użyczył, a wszelkie prognozy i barometr, wskazywały, że przez najbliższe kilka godzin będziemy w „oku cyklonu”, w centrum rozległego niżu (970 hPa), co da „okno pogodowe” od wiatru (flauta podczas zmiany wiatru z NE na SW) i od opadu (w „oku” jest zawsze bezchmurnie). Dodatkowo wygląd nieba potwierdzał takie zapowiedzi. I było 4-ro godzinne „okno”, a wracając do domu po zakończeniu „naprawy” o 16-tej, zmokliśmy w poziomym deszczu.
Pamiątkowe zdjęcia po przewleczeniu flaglinki, wykonane już starym aparatem. Stoję na drabinie możliwie najwyżej dla jej stabilności. Po sprawdzeniu stanu okuć, bloczków, zawleczek, anteny ukf-ki, mocowania przewodu itd. zdałem sobie sprawę, że jest to mój pierwszy w życiu pobyt na takiej wysokości nad jachtem! Nigdy w trakcie ponad 35-ciu lat żeglowania nie wchodziłem na maszt jachtu! Kiedyś, jak byłem młody, moja waga dyskwalifikowała mnie w załogach, gdy była potrzeba „wysokogórskiego spaceru”. Potem szybko zacząłem „szyprować” i moim problemem stało się dbanie o bezpieczeństwo takich koniecznych wejść. A mając objawy choroby wysokościowej na pokładzie jachtu już podczas wysokiej wody syzygijnej, nigdy nie nachodziła mnie ciekawość i chęć popatrzenia na pokład jachtu z takich wysokości. Cóż, całe życie się uczymy… :-)))
Ciekawym zastosowanego rozwiązania problemu „ostatniego metra” /„ostatniej mili”/, odpowiem na indywidualne zapytania :-) Pomysł nieopatentowany!
ws
* 32-u sekundowy film z okna kuchni podczas sztormu 10-11°B z SW, 02.03.2011 h1553. [11 MB]