AIS i... kobieta (blondynka?)

Cóż może być przyjemniejszego dla żony, niż świadomość, że będzie mogła bezkarnie śledzić każdy krok swojego męża? Gdy usłyszałam o możliwościach, jakie zapewnia nadajnik AIS, zamontowany w tym roku na FRI, nie posiadałam się ze szczęścia. „Ha! Drogi małżonku” – pomyślałam – „koniec z morskimi opowieściami, koniec ze skokami w bok, odpalam komputerek i wszystko wiem!”

Nie mogłam doczekać się chwili, w której wreszcie ujrzę, jak mój luby zmaga się z morskimi falami. Żegnając małżonka, jak zawsze ze łzami w oczach i lekkim szlochem dobywającym się z piersi ( ważne jest, aby taki szloch był przekonujący, a zatem niezbyt histeryczny, z wyraźnym trudem tłumiony), pakując kanapki na drogę, myślałam już tylko o tym, aby wreszcie sobie pojechał i rozpoczął rejs. Dopiero teraz zrozumiałam naprawdę, jak frapujące i podniecające może być wcielenie się w rolę Wielkiego Brata! Czyżbym we właściwym momencie nie wykorzystała skłonności, które najwyraźniej predestynują mnie do pracy w wiadomych służbach? Ale milcz serce, małżonek wreszcie wyjechał, wystarczyło tylko poczekać, aż minie czas potrzebny na dotarcie do jachtu. Oczywiście, żeby być śledczym uświadomionym natychmiast zapoznałam się z tajnikami tego pięknego narzędzia ( stosowny adres uzyskałam od sprawcy całego przedsięwzięcia) i wszedłszy na właściwą stronę przestudiowałam legendę, próbowałam zrozumieć (bez przesady!) jakie mam możliwości etc. Dowiedziałam się czego chciałam – to znaczy tego, że FRI powinna pojawić się w postaci ślicznie różowo-fioletowego trójkącika, mniej więcej tam, gdzie będzie. A jeżeli jeszcze włączę mapę hybrydową, to będę wiedziała nawet, co najprawdopodobniej widzi mój ślubny. Już pierwszy rzut oka na mapę uświadomił mi, że zadanie przepłynięcia ze Świnoujścia do Trondheim nie będzie proste. I to nie ze względu nawet na odległość – tym bardziej, że próby pomiaru tejże kończyły mi się – nie wiem dlaczego – ucieczką waypointów i wyliczona przeze mnie odległość wynosiła od ok. 1000 do 5000 mm.

Ale ileż tam wszystkiego pływa!!! I żółte i niebieskie i czerwone jakieś! Jak on się biedak tam przeciśnie? Zrezygnowałam zatem ze skomplikowanych czynności – a co tam, w końcu to nie ja płynę – i cierpliwie czekałam. Po trzech dniach i około stu sms- ach do męża wreszcie zauważyłam (na ciągle otwartej stronie) trójkącik z nazwą FRI... „Widać was!” zadzwoniłam z radosną wiadomością, pełna entuzjazmu i radości, że oto mój luby jest już bezpieczny skoro ja czuwam. „Widać nas już dobę” – dziwnie chłodno stwierdził małżonek. Zaczęłam się zastanawiać, nad przyczyną takiej zimnej reakcji? Dlaczego? Już nie kocha? Przecież nie jest aż tak małostkowy, żeby martwić się wysokością rachunku telefonicznego, kiedy tu dzieją się takie epokowe rzeczy! Przecież chyba to naturalne, że co jakiś czas (ale nie częściej niż co godzinę!) musiałam go poinformować, z jaką prędkością płyną po mapie i bardzo ważne było dla mnie sprawdzenie, czy to się zgadza!!! W końcu ja tu czuwam nad bezpieczeństwem załogi! I zupełnie nie rozumiem dlaczego mam nie dzwonić tak często, bo to przeszkadza w sterowaniu! Przecież ja widzę dzięki cudnemu AIS, co on powinien zrobić i mogę go o tym przez telefon poinformować! Zawsze starałam się być dobrą żoną i wiem, że beze mnie mój mąż jest bezradny jak dziecko!

No dobrze, obiecałam mu, że już nie będę się wtrącać, chyba że w podbramkowych sytuacjach...

Następnego dnia nie miałam okazji oglądania FRI, bo musiałam odespać 36 godzin spędzonych przy komputerze i telefonie. Zanim zaparzyła się kawa, włączyłam kompa, odnalazłam FRI i... zmartwiałam z przerażenia!!! Na maleńki różowy znaczek sunął ŻÓŁTY trójkąt, a przecież żółty, jak pamiętałam, to super szybki prom!!! A mój mąż nie zmienia kursu!!! Przerażenie wcisnęło mnie w krzesło, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, wyszeptałam zmartwiałymi wargami do siedzącej obok córki „Dzwoń ... ostrzeż...”
„Przed czym” – spytało nieświadome, że za chwilę może zostać półsierotą, dziecię.
„No jak to... prom sunie...zabije...” – wyjąkałam.
„Zwiększ zoom, Mamusiu” – z dziwnym politowaniem w głosie, przypatrując mi się dziwnie, odrzekło nieczułe dziecko. „Tego promu, to tato nawet nie widzi”
„No właśnie” – odrzekłam, choć prawdę powiedziawszy, sama nie wiem, co miałam na myśli.

Od tego momentu moje zaufanie do doskonałości systemu zmalało. Wpatrywałam się w mapę coraz bardziej podejrzliwie. Wiedziałam, że powinnam trwać na posterunku, ale skoro te mapy oszukują... A skąd ja mam wiedzieć, jaki zoom, czy jak tam, jest właściwy?

I właściwie dlaczego mój mąż sobie gdzieś pływa, zamiast być przy mnie w tak trudnych chwilach? No dobrze, wiem, że one są dlatego trudne, bo on pływa, ale i tak nie zmienia to faktu, że jest nieczułym draniem! Mam to wszystko gdzieś i idę się zabawić! A niech spróbuje nie przywieźć mi czegoś ładnego i oryginalnego z Norwegii! Wykasuję go i nie tylko z komputera, ale w ogóle!

Ucałowania – Kotwica (żona dla żeglarza jest jak kotwica dla jachtu).

Ania.

[Dopisek redakcyjny dla niespostrzegawczych: Przez okno domu rybaka (Rorbur) Petterbua jest widoczna cumująca FRI, przy wyspie Heimvaer, w archipelagu Sor-Gjaeslingan.]