Październik na Risvaer

W piątek 30-tego września późnym wieczorem zawinęliśmy na Risvaer. W planach mieliśmy tylko przeczekać pierwszy tydzień października, zapowiadany we wszelkich nam dostępnych źródłach prognoz pogodowych, jako bardzo nie sprzyjający naszej włóczędze po Lofotach. Zapowiedź kilkudniowego sporego opadu wraz z silnymi wiatrami (podsztormowymi) i z obniżenie temperatury powietrza do ~ +5°C, skutecznie nas zniechęciły do dalszej żeglugi unikowej, czy też do „zamurowania” w przypadkowym porcie. Była to bardzo sensowna decyzja. Tym bardziej, że druga i trzecia dekada września już nas nie rozpieszczały.

Druga połowa września i początek października na Lofotach to typowa jesień z kolejnymi niżami nadciągającymi z północnego Atlantyku, a każdy następny jest bardziej głęboki i rozległy. Dopóki się taka rodzinka depresji nie przerwie, nie ma co liczyć na znośną pogodę lub zasadniczą jej poprawę. A upalna i wyżowa jesień w zachodniej i centralnej Europie, czyli złota polska jesień, sprawiały, że wszelkie niże atlantyckie kierowały się nad Skandynawię już po pierwszej dekadzie września. Ale w Finnmark, skąd donosili nasi znajomi, panowała jeszcze do końca tego miesiąca słoneczna i w miarę ciepła pogoda. Podobnie jak w ubiegłorocznym wrześniu podczas naszej tam żeglugi.

Pierwszy tydzień na Risvaer zdominowały trzy tematy; brak słodkiej wody, olbrzymi opad deszczu i bardzo skuteczne połowy ryb. Po zacumowaniu okazało się, że na Risvaer jest awaria sieci wodociągowej i jej naprawa przedłużyła się do kolejnego czwartku, czyli naszego szóstego dnia pobytu. Tak więc marzenia o gorącym prysznicu musiały czekać. Na szczęście opuszczając Svolavaer – ostatni port przed Risvaer - zatankowaliśmy FRI słodką wodą (70 litrów), co w przypadku samej konsumpcji wystarcza nam na dwa tygodnie. Wodą techniczną stała się deszczówka, której mieliśmy w ilościach nieograniczonych. W sobotę, niedzielę i poniedziałek padało umiarkowanie i z krótkimi przerwami, natomiast we wtorek i środę, w ciągu 50-ciu godzin spadło 65mm deszczu! Był to zarazem typowy dwudniowy silny wiatr 8°B z SW. W piątek mieliśmy dla odmiany 8°B z N-NW i też umiarkowany opad. Nasz cykl pogodowy można opisać ciągiem: 3-1-2-1-3-1-2-1-3… itd. Czyli na 2-3 dni mamy jeden bez deszczu (prawie) i bez silnego wiatru. W pozostałe pada ulewnie i …poziomo :-) Temperatury oscylują pomiędzy 3-7°C. A sąsiednie szczyty są już zaśnieżone.

W pierwszym tygodniu mieliśmy 1,5 dnia (nie doby!) znośnej pogody tzn. prawie bez deszczu i ze słabym wiatrem. Te pogodne 1,5 dnia; popołudnie w poniedziałek i cały czwartek, wykorzystaliśmy na zrobienie zapasów ryb na zimę – w domu HM dysponujemy dwoma zamrażarkami.

W poniedziałek wypłynęliśmy bączkiem na akwen przed naszymi oknami, który był dobrze osłonięty od fali i wiatru z SW. Po 2 h połowu mieliśmy 1 skrzynkę = 5 dorszy + 3 czarniaki. W tym dorsz 70cm i czarniak 73cm – największy jakiego złowiłem. Ale nie te ryby były największą atrakcją. Pod koniec zaatakowała mojego pilkera mocna ryba. Po kilku minutach wybierania i popuszczania na hamulcu - mocowania się, udało mi się ją podciągnąć do powierzchni wody. Był to halibut biały, arktyczny, szacowany przez Elę na ~80cm. Emocje stały się spore. Było wiadomo, że dalej będzie walczył. Wybrał ponownie z 20m żyłki i nastąpił …luz. Wyprostował się jeden z grotów kotwiczki – niestety.

W czwartek rano zrobiliśmy rekonesans po okolicznych naszych łowiskach z miernym skutkiem (dwa dorsze). Na koniec popłynęliśmy na łowisko przed naszymi oknami, to dało łącznie 1 skrzynkę = 6 dorszy + 3 czarniaki. Wróciliśmy na obiad do domu, z nadzieją, że przybyła na wyspy ekipa naprawiła wodociąg. Tak też się stało. Oprawianie ryb odbyło się już pod bieżącą wodą i gorąca kąpiel była możliwa! Wieczorem, mimo fali oraz wiatru spychającego na brzeg, popłynęliśmy na próbę znów na nasz najbliższy akwen i …się zaczęło. W 1,5h, do całkowitego zmierzchu, złowiliśmy 3 skrzynki ryb. W jednym miejscu, bardzo blisko brzegu, była ławica dorszy na głębokości ~12m. Brania były natychmiast po opadnięciu pilkera do dna. Na dwie wędki łowiliśmy pośpiesznie, bo wiatr i fala dryfowały nas na brzeg. Po dwóch wybraniach trzeba było uruchamiać silnik i odpływać. Tak zrobiliśmy kilka rund. Jednego z dorszy złowiliśmy na dwie wędki. Mimo, że mocował się ze mną, z pilkerem w paszczy, zaatakował drugi pilker Eli. Ten połów był typowym pozyskiwaniem rybiego mięsa. Ostatnie ½ h łowiliśmy tylko na jedną wędkę (awaria kołowrotka) i na pilkera z ułamanym grotem kotwiczki – nie było czasu i było za ciemno na wymianę pilkera. Te 3 skrzynki ryb = 21 dorszy po 2,5-4,0kg (1 szt. 75cm) + 4 małe czarniaki. Razem >50kg. Po odgłowieniu, wyflakowaniu i filetowaniu zostało ~20kg. Po kolejnych dwóch połowach w następnym tygodniu, łącznie złowiliśmy 60 ryb (głównie dorsze ważące 2,5-3kg), razem ~120kg. Co dało prawie 50kg filetów na zimę.

Połów przed oknami domu na Risvaer.

Zapowiedzi kolejnego deszczowo - sztormowego tygodnia sprawiły, że postanowiliśmy dalej czekać na Risvaer na zasadniczą zmianę pogody. Licząc się z tym, że dalsze ewentualne wypłynięcia będą już tylko jedno/dwu dniowe. Śledzenie wyników wyborów w Polsce, awaria naszego pracowitego aparatu fotograficznego, pierwszy trwający ponad 50h sztorm 9°B z SW, ze sporym opadem ale jeszcze nie śniegu i przygotowanie drewna opałowego na pierwszą połowę zimy, zajmowały nas w tym smutnym tygodniu.

W drugim tygodniu pobytu na Risvaer wszystko zdominowała traumatyczna wiadomość z kraju, kumulująca ból, smutek, żal, zatroskanie oraz bezradność. Tragiczna śmierć młodego człowieka.

Żegnaj Marku. Żegnaj Żeglarzu. † 10.10.2011r.

[*]

18 październik 2011r. Risvaer.
Ela i Wacek